Nadużycie władzy. Utrudnianie pracy Kongresowi. Dwa powody, dla których prezydent Donald Trump został na tydzień przed świętami postawiony w stan impeachmentu przez Izbę Reprezentantów. Takie są konsekwencje rozmowy telefonicznej, jaką prezydent USA odbył parę miesięcy temu ze swoim odpowiednikiem z Ukrainy Wołodymyrem Zełeńskim, a w której poprosił, żeby ukraiński wymiar sprawiedliwości przyjrzał się spółce, w której pracował Hunter Biden – syn byłego wiceprezydenta i jeden z kandydatów Partii Demokratycznej na nominację do prezydenckiego wyścigu. Prezydent zdecydował wówczas nawet o wstrzymaniu wsparcia dla Ukrainy pod postacią pomocy finansowej na zakup broni. Demokraci uważają, że w ten sposób Trump wykorzystał urząd do osiągnięcia prywatnej korzyści – szukania haków na politycznego przeciwnika zmuszając do współpracy głowę państwa zależącego od pomocy USA. Republikanie uważają, że prezydent nie zrobił nic złego i że cała sprawa jest dęta. Pikanterii dodaje jej fakt, że wchodzimy w rok wyborczy, a Trump będzie się ubiegał o reelekcję. Impeachment nie usuwa prezydenta ze stanowiska; jest bardziej jak postawienie w stan oskarżenia. Proces odbędzie się przed Senatem prawdopodobnie już w styczniu i to właśnie przedstawiciele tej izby podejmą decyzję, czy Trump jest winny – i usuną go z urzędu – czy oczyszczą z zarzutów. Ponieważ większość w Senacie mają republikanie 45. prezydent raczej uniknie kary, ale już na zawsze pozostanie trzecim w historii postawionym w stan impeachmentu – po Andrew Johnsonie w 1868 r. i Billu Clintonie w 1998 r. Źródła wykorzystanych w materiale cytatów:

[starbox id=12]